W świadomości starszych mieszkańców Warszawy hasło "pałac Mostowskich" budzi raczej złowrogie skojarzenia, odległe od pokazywanych w serialu "07 zgłoś się" stosunkowo sympatycznych biurowych wnętrz, w których urzędował porucznik Borewicz. Po wojnie w gmachu istotnie mieściła się siedziba Milicji Obywatelskiej, tyle że w jego podziemiach więziono i katowano opozycjonistów. Świeża pamięć o tych zdarzeniach determinuje postrzeganie miejsca i przyćmiewa dawną historię pałacu, w którym mieści się dziś Stołeczna Komenda Policji.
Tereny, na których stoi dziś Pałac Mostowskich, w pierwszej połowie XVII w. należały do niejakiej Jadwigi Danielowej, która sprzedała swoje grunty siostrom zakonnym "Brygidkom" z Lipia pod Warszawą. Od nich grunt pod budowę odkupił w latach 40. XVIII w. nadworny malarz królewski, Daniel Ernest Poltz, który wystawił sobie tutaj dworek podmiejski. Budynek przechodził potem kilkakrotnie z rąk do rąk - jego właścicielami byli kolejno Adam Poniński, kasztelan płocki Adam Brzostowski, aż wreszcie Hilzenowie, którzy przebudowali skromny raczej obiekt na prawdziwy pałac, który w epoce stanisławowskiej uchodził za jeden z najświetniejszych w okolicy.
Klasycystyczny pałac, który dziś mieści siedzibę Komendy Stołecznej Policji, wielokrotnie zmieniał zarówno swój wygląd, jak i przeznaczenie. Został wzniesiony dla Jana Hilzena, wojewody mińskiego, który w 1762 r. zakupił plac, przy którym znajduje się budynek, Wówczas pałac usytuowany był na krańcach miasta, nad rzeczką Nalewką, w sąsiedztwie dróg i drewnianych zabudowań. Pałac Hilzena prawdopodobnie został przebudowany ze starszego parterowego dworu, do którego dodano boczne skrzydła. Z okien głównego korpusu można było widzieć ulicę Przejazd oraz zabudowania ulicy Długiej i Tłomackiego, zaś z dobudowanego skrzydła północnego, zawierającego również apartamenty właściciela, rozciągał się widok na pałace Krasińskich i Pod Wiatrami oraz panoramę Nowego i Starego Miasta. Od połowy lat 70. XVIII wieku pałac rozbudowywano nadal, choć w międzyczasie Jan Hilzen zmarł – prace kontynuowała jego żona Konstancja. Nowy budynek stanął wzdłuż ogrodzenia dawnego dziedzińca, zasłaniając od ulicy stary pałac. Gmach był piętrowy, o trzyosiowym ryzalicie z bramą wjazdową pośrodku i zwieńczonym czterookienną facjatą. Otrzymał jeszcze siedmiopiętrową oficynę ciągnącą się wzdłuż ulicy Nowolipie. W 1823 r. Antonio Corazzi przebudował pałac dla ministra spraw wewnętrznych Królestwa Polskiego, Tadeusza Mostowskiego, nadając mu wygląd, który od frontu w znacznej części zachował się do dzisiejszych czasów.
Mostowski, urodzony w 1766 r., zdążył już zasłynąć jako wydawca "Gazety Narodowej i Obcej" , w której propagował hasło reformy Rzeczypospolitej, brał udział w powstaniu kościuszkowskim, trafił do więzienia, z którego został zwolniony z nakazem opuszczenia kraju. Tafił do Francji, gdzie studiował. Do Warszawy wrócił dopiero za czasów pruskich, zaangażował się w tworzenie Towarzystwa Przyjaciół Nauk, organizację pierwszego klubu literackiego, został też ministrem spraw wewnętrznych. Nie miał jeszcze czterdziestki, gdy został właścicielem pałacu. Postanowił go przebudować i upiększyć. Nie od razu. Miał widocznie pilniejsze rzeczy do wykonania, brakowało mu może na to pieniędzy. Najpierw, w 1805 r. założył w prawej oficynie pałacu drukarnię, gdzie drukował gazetę i najlepsze polskie utwory literackie. Dopiero po kilkunastu latach zdecydował się powierzyć generalną odbudowę swojej siedziby słynnemu warszawskiemu architektowi Antoniemu Corazziemu. Rokokowe formy pałacu, jakie nadali mu Hilzenowie, były już wówczas niemodne. Warszawa fascynowała się stylem cesarstwa, empire - z kolumnami i portalami. W takim stylu powstawał projektowany w tym samym czasie Teatr Wielki, Belweder, sąsiednie budynki Skarbu przy Placu Bankowym i wiele innych. Corazziemu przyszedł w sukurs modny w tym czasie rzeźbiarz Norblin, który wykonał ozdobne płaskorzeźby o greckiej ornamentyce, utrzymane w tym właśnie stylu. Całość budynku po przebudowie składała się z dwóch dużych podwórz i trzech frontów: gmachu głównego od placyku, prawego skrzydła od ulicy Przejazd i północnej elewacji od Nowolipek. Front o czterech kolumnach z korynckimi głowicami, wznoszący się nad parterem, osłaniał lekki, lekko ryzalitowany taras pierwszego piętra. Efekt został uznany za jedno z najlepszych dzieł Corazziego.
Jak ozdobą frontu był portal kolumnowy, tak wnętrze kryło prawdziwą perłę architektury, tak zwaną "Białą Salę", empirowe cacko pełne najprzedniejszych ornamentacji. Całość dopełniały dwie boczne salki oddzielone od głównej parą kanelowanych kolumn.
W 1902 r., jak donosiła ówczesna prasa, cały front od strony Nowolipek został zburzony do fundamentów i blisko przez rok odbudowywany na nowo. Podobnym zmianom i przeróbkom uległo skrzydło od ul. Przejazd.
W 1945 r. pałac przedstawiał żałosny widok. Podminowany przez wycofujące się wojska niemieckie, wysadzany partiami w powietrze, uległ zniszczeniu - jak szacowali autorzy tygodnika "Stolica" - w 75 proc. Na szczęście stosunkowo najmniej ucierpiała najcenniejsza, frontowa elewacja autorstwa Corazziego. Spalony był jednak cały dach, oprócz frontowego runęły wszystkie stropy, do fundamentów zniszczone zostały ściany skrzydła od zachodu i zewnętrzne ściany podwórz. To, co ocalało, groziło w każdej chwili zawaleniem, jak np. parawan przedniej ściany elewacji od ulicy Przejazd. Ze wszystkich stron resztki pałacu otaczały olbrzymie stosy gruzów.
W 1947 r. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego zdecydowało o odbudowie zabytku. Projekt powierzono dwóm młodym architektom - Kuzmie i Stępińskiemu. Miał być pierwszym nowym gmachem powstałym przy wytyczanej właśnie ulicy Nowomarszałkowskiej, która zaledwie po paru miesiącach została przemianowana na Nowotki (obecnie Andersa).
Odbudowa miała oczywiście wymiar propagandowy. Relacjonujący ją dziennikarze wspominali, że "przy cennej budowie zabytkowej i to znajdującej się w takim stanie zniszczenia, stosowanie wyścigu pracy i przekraczania norm wyznaczanych dla budynków zwykłych wydaje się rzeczą niewykonalną. Ale i tu polski robotnik potrafił osiągnąć rezultaty przekraczające - w tych warunkach - wszelkie marzenia. I tak, murarze F. Grejszczyk, F. Michalski i J. Grzelka osiągali do 180 proc. normy. Cieśle, przy skomplikowanej konstrukcji dachowej, jak J. Fanfara i J. Osenka osiągali ponad 200 proc. normy, a inni "deptali im po piętach" rezultatami ponad 160 proc."
Praca nie była łatwa. Trzeba było usunąć 30 tysięcy metrów sześciennych gruzu. Stosunkowo najlepiej zachowana część frontowa budynku rozlatywała się podczas robót, odpadały przepalone rzeźby i detale. Rozbierano całe partie ścian. Front od dawnej ulicy Przejazd (wówczas już Nowomarszałkowskiej, dziś Andersa) trzeba było rozebrać w całości. Podczas odbudowywania murów Białej Sali z pierwszego piętra runął cały północno-wschodni narożnik parteru i przez kilka tygodni prawie pół Białej Sali wisiało jedynie na stemplach, grożąc wykrzywieniem się wszystkich, nielicznych ocalałych gzymsów i sztukaterii. W miejscu nowych piwnic pojawiły się stare, niesłychanie mocne fundamenty, które trzeba było rozsadzać minami. W jednym z podwórz, przy kopaniu fundamentów pod kotłownię, na głębokości siedmiu metrów natrafiono na jakąś starą rzeczkę, która wciąż podmywała prace.
Mimo tylu przeciwności losu odnowiony Pałac oddano do użytku -jak przystało na wzorcowej, socjalistycznej budowie - na 7 dni przed terminem. "Piękna, trójbarwna posadzka (dąb czarny, dąb zwykły i jesion), dopełnia wrażenia. A gdy przyjdą specjalnie projektowane żyrandole, kinkiety, dywany i stylowe meble, Biała Sala będzie jedną z najpiękniej wyposażonych sal stolicy" - zachwycał się dziennikarz tygodnika "Stolica", dodając: - Pałac Mostowskich, tak dziś zachwycający przechodniów, nie powiedział jeszcze swego ostatniego słowa. Jest perłą w ruinach. Dopiero obecnie przystępuje się do zagospodarowania otoczenia, które wkoło zieje pustką i zaniedbaniem. Od strony Nowomarszałkowskiej pałac zbliży się niejako do tej ulicy, która w jego kierunku rozszerzy się o szerokość powrotnej jezdni. Od strony północnej, tj. od Nowolipek, powstanie monumentalny podjazd i schody oraz staną dwie rzeźby symboliczne i rozwinie się kilkudziesięciometrowy plac w kierunku Żoliborza. (...) Cały pałac otoczony będzie balustradą z piaskowca i kilkoma poziomami schodów. Niestety, nie będzie to harmonizować z otoczeniem domów mieszkalnych osiedla Muranów, podchodzących znacznie wyższymi od pałacu blokami tuż pod jego południowo-zachodni narożnik."
Bibliografia:
Archiwalne numery tygodnika "Stolica" z 1949 i 1950 r.